12 grudnia w bibliotece Państwowej Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej w Jarosławiu odbyły się XI Jarosławskie Potyczki Ortograficzne. Nasi uczniowie Wiktoria Lorenowicz, Karol Kijanka i Karol Wojtuń wzięli w nich udział. Tekst dyktanda napisała dr Grażyna Błachowicz-Wolny z Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Zapraszamy do obejrzenia fotorelacji. Galeria

W konkursie mogli wziąć udział uczniowie szkół wszystkich szczebli, studenci oraz wszyscy chętni mieszkańcy Jarosławia. Organizatorami potyczek byli: starosta jarosławski, Zespół Szkół Ekonomicznych i Ogólnokształcących w Jarosławiu i Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. J. G. Pawlikowskiego w Przemyślu Filia w Jarosławiu, a partnerami: burmistrz Jarosławia, Uniwersytet Rzeszowski i Państwowa Wyższa Szkoła Techniczno-Ekonomiczna w Jarosławiu. Nagrody zwycięzcom wręczyli: przewodniczący Rady Powiatu Jarosławskiego Stanisław Kłopot, wicestarosta jarosławski Mariusz Trojak oraz wicedyrektor ZSEiO Justyna Nalepa-Harpula.

Najlepszy wynik (16 błędów) osiągnęła Jadwiga Baran-Mazurkiewicz, która jako zwycięzca jednej z poprzednich edycji Potyczek, pisała dyktando poza konkursem.

WYNIKI

Kategoria „Szkoła podstawowa i III klasy gimnazjum”

I miejsce – Oliwia Ważna (Szkoła Podstawowa Sióstr Niepokalanek w Jarosławiu)

II miejsce – Emilia Więcław (SP nr 1 w Pruchniku)

III miejsce – Bartosz Bal (SP nr 11 w Jarosławiu)

Kategoria „Szkoły ponadpodstawowe”

I miejsce Emilia Matrejek (Zespół Szkół Drogowo-Geodezyjnych i Licealnych w Jarosławiu)

II miejsce Sandra Kucaba (I LO w Jarosławiu)

III miejsce Natalia Maryśkowa (I LO w Jarosławiu)

Kategoria „Uczestnicy – otwarta”

I miejsce Agnieszka Mroczka (skarbnik powiatu jarosławskiego)

II miejsce Agnieszka Sikorska

III miejsce Barbara Wrzesień



Tekst dyktanda:

Żarzący się ledwo ogarek rzęził resztką swej mocy, kiedy płowożółty żuraw był w połowie epopei. Kutno, miejscowość, skąd pochodził, oddalona była pół mili od miejsca, w którym żył. Był teraz giżycczaninem, ale pół Polakiem i pół Francuzem. Rzadko wracał wspomnieniami do dzieciństwa – był arcymiłym ponaddziewięćdziesięcioletnim ptakiem, a wokół szyi miał bladoniebieskie rozcapierzone pióra. Jasnozielone oczy pochylone nad pożółkłymi, a miejscami szaroburymi kartkami niewiele już dostrzegały. W pamięci miał jednak swoje wyjazdy do Manili, gdzie mieszkała jego żona kukułka (zwana też przez niektórych gżegżółką). Nigdy nie był na Rzeszowszczyźnie, odmierzał probierzem czas, miał w swojej dziupli (a właściwie butwiejącym gnieździe) „Słownik języka polskiego”, „Małą encyklopedię Krakowa”, „Ilustrowaną historię świata”. Był trochę chaotyczny i niezorganizowany, miał uczulenie na herbatę z dziurawca, jadł dżdżownice, utrzymywał kontakty z Polonią amerykańską, uchodził za znawcę astronomii, historii –można rzec, że żył ciekawie i rozrzutnie. Wiedział, że należałoby od czasu do czasu odwiedzić gabinet geriatrii, ale zwlekał z tym, ho, ho, nie wiadomo jak długo. Żartowano z niego, że był niby-poetą. Nikt nie wiedział, że bał się pszczółki Mai, pustułki Grażynki i tego znanego chrząszcza ze Szczebrzeszyna, wszystko to bardzo skrzętnie skrywał, truchlał i drżał, gdy tylko o nich pomyślał. Nigdy nie pił espresso, oranżady, tylko wodę niegazowaną albo z kałuży. Miał talerzyk w różnokolorowe esy-floresy, jaskrawożółtą szkatułkę ze zdjęciem pięknookiej żony i pamiątkami z Białowieży. Raz na jakiś czas grał na waltorni albo harfie i co najmniej raz w roku uczestniczył w konkursie muzycznym. Teraz, siedząc tak nad ciemnozielonym stołem, spojrzał spode łba wte i wewte, nie chciał napisać quasi-epopei, ale rzetelną i prawdziwą powieść. Rad nierad przystąpił do pisania. Zmitrężył tyle czasu na obserwowaniu przelatującej hałastry kukułek, kiedy był na Pomorzu Zachodnim, a potem na dwuipółtygodniowym urlopie na Kielecczyźnie, że aż się przeraził. Pomyślał, że nigdy nie powstanie kilkudziesięciostronicowe dzieło jego życia. Zjadł krwistoczerwony stek i doszedł do wniosku, że na wpół skończona epopeja będzie go też satysfakcjonowała i nie odmówi sobie ekstrapodróży w ciepłe kraje.